literature

[DenNor] Kiedy powiem sobie dosc - czesc III

Deviation Actions

muszka-owocowa's avatar
Published:
569 Views

Literature Text

Tymczasem w domu Finlandii działy się sceny dantejskie z udziałem jego dzieci, a pod nieobecność rodziców. Drzwi do kuchni wisiały na jednym zawiasie poskrzypując żałośnie przy każdym podmuchu wiatru, szafki straszyły okienkami pozbawionymi szyb. Poza tym można było dostrzec wyraźne ślady produktów spożywczych wywleczonych z niewinnych, przerażonych szafek, takich jak mleko, płatki owsiane, ryby… Gdzieś pomiędzy stołem a lodówką, wśród poprzewracanych krzeseł, dostrzec można było sprawców całego tego zamieszania. Nastolatek o półdługich, jasnych włosach sterczących na wszystkie strony siedział okrakiem na podobnego wieku, drącej w niebo głosy i wyrywającej się dziewczynie o długich, prawie białych włosach i smarował jej twarz dżemem brzoskwiniowym błyskając zębami w szelmowskim uśmiechu. Oboje mieli takie same, duże i fioletowe, oczy z tym, że te należące do dziewczyny były zawsze lodowate, a te do chłopca zawsze wesołe.
– Przestań natychmiast! – Krzyknęła i zmroziła brata spojrzeniem. On jak to on, oczywiście nic sobie z tego nie zrobił – już dawno temu się na takie spojrzenia uodpornił. Dziewczyna wzroczyła teraz w sposób identyczny co ich ojciec, a nie takie się ojcu numery wykręcało.
– Ale Aurelko moja kochana, jesteś teraz taaaaka słodka – zachichotał chłopak i kolejna porcja owocowej papki wylądowała na policzku dziewczęcia, a chwilę potem znalazła się na jej szyi. Krzyknęła i zaklęła jak szewc – to było zimne.
– Alandy! – wysyczała z nienawiścią. Gdyby wzrok mógł zabijać…
– Północ! – zawołał rozbawiony. Tak właściwie, to siedział na Laponii - Saamland, ale nie do końca wiedział jak do siostry mówić, żeby się nie obraziła. Kompletnie nie orientował się w tych nazwach i ich znaczeniu, a dziewczyna bardzo dużą wagę do nich przywiązywała. Wołał więc na nią tak, jak wszyscy.
– Mam na imię Anne Marie – odpowiedziała lodowatym głosem.
– Od zeszłe… – rozdzwonił się telefon a na twarzy rodzeństwa zgodnie odmalowało się przerażenie. Rodzice? Już? Przecież mieli być za tydzień! Alandy spojrzał na swoją komórkę, zanim zrobiła to siostra i w te pędy pobiegł do łazienki, której drzwi zatrzasnął na sekundę przed uderzeniem w nie słoika. Odetchnął z ulgą i oparł się o drzwi. Jak to dobrze, że szczęście go nie opuściło.
– Hej młody, jak tam wiatry na morzu! – z głośnika telefonu, wprost do ucha Ole, rozległ się radosny głos Danii. No, może nie tak radosny jak zwykle, ale ważne, że w ogóle.
– Søren! A dobrze, osłodziłem dzisiaj siostrzyczce życie – wyszczerzył się młody. Kolejny słoik czy inne szklane cuś uderzyło z hukiem o drzwi łazienki i roztrzaskało się na kawałki. Rozmówca musiał to słyszeć.
– No widzę, że jest z tego faktu bardzo zadowolona – zaśmiał się mężczyzna – ale ja nie o tym. Mam do ciebie romans, wieeesz?
– Romans! – podekscytował się Alandy – No powiedz, jaki? Komu wykręcamy numer?
– Obawiam się, że nikomu… - powiedział wolno Dania – Wyjeżdżam.
W domu zapadła głucha cisza. Północ poszła na górę się umyć, Ole zaś osunął się na podłogę i wpatrzył w czubki swoich pantofli. Serce waliło jak oszalałe, dłonie chodziły jak w delirce a gdzieś w gardle urosła wielka gula skutecznie utrudniająca wyduszenie z siebie czegokolwiek. Wziął kilka głębokich wdechów i grobowym głosem zapytał:
– Gdzie?
– Daleko.
– Na ile?
– Na długo.
– Dlaczego? – Alandy z trudem powstrzymywał łkanie wgapiając się teraz otępiałym wzrokiem w trzymaną w dłoni szmacianą lalkę przedstawiającą Sørena.
– Bo mam dość ciągłego gnojenia mnie na spotkaniach rodzinnych i obwiniania o całe zło świata.
– Ale ja cię lubię. I Grenlandia…
– Grenlandia sobie poradzi – uciął lekko zirytowany Duńczyk.
– I co będzie dalej? – zapytał niepewnie Ole. Czuł, jak traci grunt pod stopami i już w ogóle nie wiedział, czego ma się spodziewać. No ale skoro dzwonił, to znaczyło, że istnieje jakaś nadzieja. Wujek nie zostawiłby go na lodzie.
– Będę pisał do ciebie listy…
– A dzwonił?
– A nikomu nie powiesz, że się z tobą kontaktuję? – Alandy dałby sobie rękę uciąć, że Søren zmrużył oczy i uderzał teraz palcami o blat stołu albo przygryzał jakiś bogu ducha winny ołówek. I wcale by nie przegrał.
– No oczywiście, że nie, głuptasie – odpowiedział pobłażliwym głosem i pogłaskał lalkę po szmacianej główce.
– Zmieniam numer telefonu – z komórki dobiegł ciepły, może nieco wzruszony głos – ale zadzwonię. Zmieniam też imię i nazwisko.
– To kto będzie do mnie dzwonił? – zapytał z zawadiackim uśmiechem młody.
– John Amundsen. Pół Duńczyk, pół Anglik bez rodziny i przyjaciół wyruszający na poszukiwanie pieniędzy i przygód – odpowiedział śpiewnie głos z telefonu, wyraźnie z resztą rozbawiony.
– A będę mógł odwiedzić mojego przyjaciela, Johna?
– Może… - Alandy uśmiechnął się szeroko. – A teraz muszę kończyć.
– Będę tęsknił… - miauknął żałośnie Alandy.
– Ja też. Ahoj panie kapitanie!
– Ahoj!
W domu znów zapadła cisza. Ole wstał z podłogi i niepewnie uchylił drzwi. Nadal cisza. Rozejrzał się po zdemolowanej kuchni i korytarzu. Szum wody gdzieś u góry. Ach, tak – siostra się kąpie… Uśmiechnął się wrednie i podążył w stronę wyjścia. Niecały kwadrans po tym rozległ się w domu niesamowity krzyk. Było już jednak za późno.




Mijały dni i miesiące, a Dania przepadł jak kamień w wodę. W gruncie rzeczy nikt się tym zbytnio nie przejął, nikt nie pytał, nikt nie dzwonił. Spotkania rodzinne zaczynały się i kończyły, jedno za drugim. W powietrzu wisiało jedynie zdziwienie, którego nikt nie odważył się wypowiedzieć – zadać tego oczywistego pytania cisnącego się na usta. Gdzie jest Søren? Do czasu…
Nadeszła sroga zima, zasypało świat śniegiem, zmroziło strasznymi temperaturami wprost z wnętrza Rosji i krążyły pogłoski, że niektórzy widzieli nawet Dziadzia Mroza przechadzającego się świątecznie ozdobionymi ulicami różnych miast. Wielkimi krokami zbliżały się święta, a w sercach rodziny narastał – niedorzeczny według nich – niepokój, że Dania może się nie pojawić na tym najważniejszym w roku  spotkaniu rodzinnym. No bo przecież to było, z jego miłością i sentymentem, niemożliwe.
W domu Szwecji tydzień przed świątecznym spotkaniem rodzinnym, wrzało i gotowało się. Dosłownie. Oczywiście i ku swemu wielkiemu smutkowi, którym nie zdołał przekonać Berwalda, Timo nie został dopuszczony do kuchni. Alandy również. Mieli się oni zająć strojeniem domu oraz zakupami. Na nic się zdały zapewnienia, że to bardzo ważna i odpowiedzialna praca, niezbędna do prawidłowego funkcjonowania świątecznych  przygotowań – Finlandia nadal był niepocieszony, a Szwecja nie bardzo wiedział, co ma z tym zrobić. To, że nie byli już parą, nie znaczyło wcale, że nie byli przyjaciółmi i że się o niego nie martwił. Nie, chyba lepiej i trafniej w tym momencie było by powiedzieć, że się nim przejmował. A nazywanie go żonką? Ot, taki nawyk i zwykłe (albo i nie) droczenie się z Finem. Nikt, poza Timo, zdawał się tego nie dostrzegać, a ten był nader dobrym aktorem. Szkoda tylko, że tak często kończyło to się podziurawionymi przez noże ścianami. Albo szafkami. Albo ubraniami. Albo czymś zgoła innym. Wieczne remontowanie domu było męczące.
Berwald wydawał się uśmiechnąć pod nosem i podał Norwegii sitko, o które poprosił. Tak, jego najmłodszy brat również tutaj był, i jeden Odyn wiedział, co go tu przywiodło. Chociaż... Miał swoje podejrzenia. Zmarszczył nieznacznie brwi i wzruszył ramionami. Nie było się przecież o co martwić, a jego niejasne spostrzeżenia mogły być równie dobrze złudzeniem. Przecież Askel nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Dziecka, nawet jeśli Aurelia z dnia na dzień stawała się coraz piękniejszą, młodą kobietą. Była dzieckiem, a oni byli jej rodziną – dla nich na zawsze nim pozostanie.
– W'spałeś się? - zapytał cicho, ciepło i troskliwie znad raków, które właśnie płukał.
– Tak, dziękuję – odpowiedział równie cicho, możne nawet odrobinę ciepło Askel i Berwald mógłby przysiąc, że uśmiechnął się pod nosem, kącikiem ust. I był to taki zwyczajny uśmiech, nic z tych zwodzących na manowce ani pełnych jadu, jakie zwykle na jego twarzy gościły tuż obok wiecznego znudzenia. I mógłby przysiąc, że na moment serce mu do gardła podskoczyło a na jego własne usta wkradł się nieśmiały, szczery i cholernie szczęśliwy uśmiech. To było stanowczo zbyt dziwne. Trwało tylko sekundę, ale Norwegia zauważył – nie wiedzieć czemu, parsknął w kubek kawy, którą cały czas popijał na boku i nie spojrzał już na niego. Cholerne, spostrzegawcze dziecko! Szatan w skórze anioła! Kiedy sobie uświadomił, że właśnie w myślach nazwał Norwegię dzieckiem, sam omal nie parsknął i czym prędzej wrócił do swojej pracy, byle tylko zająć czymś myśli.

Norwegia myślał i się niepokoił, chociaż nigdy by się do tego – nawet przed sobą – nie przyznał. Wciąż odnosił wrażenie, że w jakimś stopniu było jego winą, że nie było teraz z nimi Sørena. Nigdy w życiu by nie pomyślał, że może tęsknić za Danią, że może mu go brakować, a już na pewno nie przyznałby tym absurdalnym karykaturom jego myśli racji. Nie teraz. Chciał zapomnieć o nim i wszystkim, co ich niegdyś łączyło. W końcu Dania go zdradził, oszukał, porzucił jak jakąś niepotrzebną rzecz, pustą butelkę po piwie, czyż nie? Jak można było tęsknić i martwić się takim człowiekiem? Słodkie godziny snu, które jeszcze mu pozostały wolne od przeklętej papierkowej roboty marnował na przeklinanie, chodzenie po pokoju, zmienianie kolorów płomienia w kominku zanim nie przybrał tego, którym zazwyczaj spoglądały na niego oczy brata i nie do końca świadome oraz zgodne z jego wolą rozpamiętywanie zamierzchłej przeszłości. I to wszystko przez tego przeklętego, nieznośnego Duńczyka, któremu nagle zachciało się uciec z domu niczym zbuntowanemu przeciw owsiance, schludnym sweterkom i codziennym pytaniom dzieciakowi. Przeciwko pobłażliwemu uśmiechowi dziadków. Albo rodziców. Czuł się  absolutnie nieswojo w każdej z tych ról, niemniej jednak Dania zachowywał się dziecinnie i zadziwiająco uparcie. Dotychczas Søren nigdy nie uciekał od problemów.

Minęło kilka dni, rozdzwoniły się telefony z życzeniami, a Danii nadal nie było. Może jest u siebie? Przecież nie było jeszcze wszystkich... Kolejne dwa dni minęły na wzmożonym sprzątaniu, gotowaniu, zdobieniu i wieczornym piciu grzanego wina przy kominku, podczas których nikt nie odważył się wypowiedzieć imienia wielkiego oczekiwanego. Wydawało się, że wszyscy się doskonale bawią w swoim towarzystwie. Wreszcie, dzień przed Jul, wszyscy goście rozjechali się na jeden dzień, aby świętować razem ze swoimi szefami czy – w przypadku królestw – władcami. Po cichu liczono, że może spotka się Danię na przyjęciu u królowej i prawie by się rzecz udała gdyby nie to, że Søren był tam tydzień wcześniej. Nie zmienił swojego zdania i nie zamierzał się pokazywać rodzinie na oczy. No, może za wyjątkiem Aland, z którym również w tym czasie się spotkał. Być może właśnie dlatego młody dobrze się bawił i nie chodził przybity jak paczka gwoździ, jak to miało miejsce w ostatnich miesiącach – listy przecież tak wolno dochodziły, a jego przyjaciel też nie miał na tyle czasu by dzwonić tak często, jakby oboje tego chcieli.
Z okazji Jul publikuje jako coś w rodzaju prezentu dla wszystkich zainteresowanych. Tuż przed moją wigilią to jest udawaniem, że wszyscy są szczęśliwi i się kochają, ale przynajmniej najeść się można. Mam nadzieję, ze trafiłam jako tako w wasz świąteczny nastrój.
Pisadło bety nie widziało - jak zwykle. Po raz kolejny ponawiam radosne ogłoszenie, że jeśli ktoś by moją betą chciał zostać to przyjmę z otwartymi ramionami i poczęstuje pierniczkiem! <3 *oczy jak ze Shreka i tabliczka z napisem 'We have a cookies'*
© 2012 - 2024 muszka-owocowa
Comments9
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Fredka12's avatar
Jest jeden błąd. Finek ma na imię Tino, a napisałaś Timo. Przepraszam, ale tak go lubię, że mnie to zabolało...